W Fukuoka czekał nas lot do Nahy, na Okinawę. Skorzystaliśmy z Peach Airlines i mimo niskiej ceny (ok. 1000 zł za dwa bilety powrotne) nie polecamy. Samolot ok, ale po przylocie na lotnisko w Naha okazało się, że Peach nie ma umowy z normalnym lotniskiem tylko z lotniskiem typu cargo… ;) zamiast taśmy z bagażami były panie, które nosiły walizki – przy naszym plecaku musiały we dwie sobie radzić:) Suma sumarum, było już bardzo późno (ok.22.30) jak wydostaliśmy się z lotniska i zostaliśmy przewiezieni pod główne lotnisko, skąd odjeżdżały autobusy do innych części wyspy. Ponieważ my mieliśmy się dostać ok. 30 km od Nahy, wcześniej napisałam do sieci autobusowej z prośbą o wyznaczenie trasy i cudem zdążyliśmy na ostatni autobus. Niestety! Okinawa to już nie jest Japonia. Mimo, że jest mnóstwo Amerykanów (baza wojskowa), to poziom angielskiego jest zerowy niemalże. A rozkład jazdy i wszystkie informacje w autobusie były po japońsku. Także wsiadając nie mieliśmy bladego pojęcia kiedy wysiąść i jak. Na szczęście, wpadliśmy po godzinie drogi, że 30km to już chyba powinno być tu. Wysiedliśmy spanikowani na małym przystanku, gdzie od razu czekała taksówka i po pokazaniu adresu po 3 minutach byliśmy w hotelu. Więcej szczęścia niż rozumu :) Ten początek jednak mocno negatywnie nastawił nas do Okinawy, albo inaczej Japonia strasznie nas rozpieściła swoją organizacją, itd. Ale, ale i na Okinawie będzie wspaniale!